Zobacz najciekawsze publikacje na temat: gra o tron fina Poznamy wreszcie finał "Gry o tron", dowiemy się, jakie są skutki 22 grudnia 2018, 20:54 filmy 2019; seriale 2019; OPINIE i DYSKUSJE Sortuj. Wszystkie opinie [2] Opublikowano teaser serialu „Ród smoka” z uniwersum „Gry o tron” Reklama. Podobne książki . Ocena 0,0 . Podsumowuje on Grę o Tron jako historię o tym, jak władza i przeświadczenie o omnipotencji w połączeniu z żądzą zemsty deprawuje. Co więcej, w jej ujęciu jednostki pławiące się w tego rodzaju fiksacjach popełniają błędy. Opowiada o tym, że marsz po trupach do piedestału jest tragiczny w skutkach. Whisky na cześć finału Gry o Tron 15-letni i ostatni single malt inspirowany serialem HBO na postawie powieści R. R. Martina „Gra o Tron”. Destylowany w gorzelni Mortlach i butelkowany z mocą 46% alkoholu, nawiązuje do finałowego sezonu serialu, w którym losy Westeros odwróciły się – na tron wchodzi rodzina Stark, a ze Gra na PC Sid Meiers Civilization VI (Gra PC) – sprawdź opinie i opis produktu. Zobacz inne Gry PC, najtańsze i najlepsze oferty. lirik lagu sammy simorangkir sedang apa dan dimana. poniedziałek, 11 lipca 2022 (14:33) George Martin autor sagi „Pieśń lodu i ognia”, w oparciu o którą powstał serial HBO „Gra o tron”, oznajmił, że przedstawiona w jego dwóch ostatnich książkach fabuła będzie znacznie różniła się od tego, co mieliśmy okazję zobaczyć w serialu. Co Martin obiecuje czytelnikom i czy w jego obietnice warto wierzyć? prasowe Szok i niedowierzanie O finale „Gry o tron” powiedziano już wiele i raczej nie były to pochlebne opinie. Cóż od serialu, który był emitowany przez lata, gromadził dużą widownię i zyskał w pewnym sensie status "kultowego", oczekiwano wiele. To zrozumiałe, że nie wszystkich widzów da się zadowolić, przedstawiając im satysfakcjonującą produkcję od początku do końca. Jednak braki i słabe elementy nie były w stanie w jakikolwiek sposób "uspokoić" fanów produkcji. Trudno się dziwić, gorszej jakości dialogi, problemy w logiczności fabuły i prowadzeniu rozwoju postaci potrafią zirytować. Do tego należy dodać brak widoczności, tego, co dzieje się w scenach rozgrywających się nocą. Widzowie wymagają spełnienia ich oczekiwań na przyzwoitym poziomie, w końcu przez lata inwestowali czas i emocje w daną produkcję. Niezadowolenie wzrosło do tego poziomu, że pojawiła się petycja w sprawie ponownego nakręcenia 8. finałowego sezonu „Gry o tron”. To trwa zbyt długo Na pewnym etapie skończył się literacki pierwowzór dla serialu, adaptacja wyprzedziła książki Martina, a on sam w mniejszym stopniu angażował się w serial. Autor wciąż zapowiada, że powstaną dwie ostatnie części sagi, z tym że premiera „Wichrów zimy” była wielokrotnie przesuwana i mało kto wierzy jeszcze w jej opublikowanie. W końcu George Martin angażuje się w szereg innych projektów, także nowe seriale ze świata „Gry o tron”, czyli debiutujący na HBO w sierpniu 2022 „Ród smoka” oraz produkcję, której bohaterem będzie Jon Snow. Ostatni tom sagi pojawił się w polskich księgarniach w 2012 roku. Natomiast pierwszy tom sagi, czyli „Gra o tron”, zadebiutował w 1996 roku. Całkiem nowa historia Jak przyznaje Martin, to co dane nam będzie przeczytać w „Wichrach zimy”, stanowi zupełnie inną historię, niż ta przedstawiona w serialu „Gra o tron”. Co tu dużo kryć, fani serii liczą, że pisarz naprawi błędy adaptacji. Na swoim blogu Martin pisze o nadchodzącej powieści, będzie ona szóstym i przedostatnim tomem sagi. Po niej doczekamy się jeszcze książki „Sen o wiośnie”, czyli zwieńczenia serii. Po raz kolejny pisarz zdaje się uspokajać czytelników: Pracuję w swoim zimowym ogrodzie. Wszystko rośnie i się zmienia i tak to właśnie się dzieje z nami ogrodnikami. Rzeczy się mieszają, zmieniają, pojawiają się nowe pomysły (dziękuję Ci za to muzo), stare pomysły okazują się niemożliwe do zrealizowania, piszę, przepisuję i zmieniam strukturę, wyrzucam wszystko, by stworzyć coś od nowa. Przechodzę przez drzwi, które wcześniej prowadziły donikąd, a one otwierają się na cuda. Cóż, autor lubi bawić się w metafory, ale pisze również: Coraz częściej widzę, że to moje ogrodnictwo oddala mnie coraz bardziej i bardziej od serialu. Tak, niektóre z rzeczy, które mogliście zobaczyć na HBO w "Grze o tron", będą także w "Wichrach zimy" (choć raczej w ten sam sposób)... ale większość z nich będzie zupełnie inna. Szykują się zmiany Pierwotnie twórcy serialu „Gra o tron” twierdzili, że Martin zdradził im, jak potoczą się wątki bohaterów, zatem ich wizja miała być spójna z tą stworzoną przez autora książek. Jednak już po finale „Gry o tron" pisarz zapowiadał, że wprowadzi w swej historii zmiany, a powieści będą znacznie różnić się od serialu. Obecnie autor zdradził: Oczywiście zostaną wprowadzone nowe postacie, jednak bez nowych punktów widzenia, obiecuję Wam to […]. Jedna rzecz, którą mogę powiedzieć, to jest na tyle ogólne, że niczego w tym miejscu nie zaspoileruję. Nie wszystkie postacie, które przeżyły do końca „Gry o tron”, przeżyją do końca „Pieśni ognia i lodu” (oczywiście niektóre z pewnością przeżyją. Raczej większość. Ale na pewno nie wszystkie) […]. A co do zakończenia. Musicie poczekać, aż tam dotrę. Część rzeczy będzie taka sama. Wiele nie będzie. Jeśli chodzi o losy postaci, to wiadomo, że Tyrion Lannister będzie często pojawiał się w „Wichrach zimy”. Część postaci ma zakończone swoje rozdziały, tzn. POV, czyli pisane z ich punktu widzenia. Jak wiadomo, tom będzie dłuższy aż o 300 stron od poprzednika, czyli „Tańca ze smokami”. Martin pracuje również nad zarysem fabuły „Snu o wiośnie”. Stworzył zakończenie dla bardzo ważnej postaci. Autor: Judyta Nowak - RMF Classic Koniec "Gry o tron". Kiedyś tych słów oczekiwalibyśmy z napięciem, ostatnio z coraz większą obojętnością. Po obejrzeniu finału zostało nam westchnąć z ulgą – tak, to naprawdę koniec. Spoilery. Starałem się. Jeśli czytaliście moje recenzje kolejnych odcinków 8. sezonu "Gry o tron", to wiecie, że naprawdę starałem się dostrzegać w nich to co najlepsze, choć często nie było to łatwym zadaniem. Próbowałem także nie podzielać nastroju potężnego rozczarowania, jaki im towarzyszył, a który stopniowo przekładał się wśród widzów na obojętność. Stan jeszcze kilka tygodni temu absolutnie nie do pomyślenia, przecież mowa o największej serialowej superprodukcji w historii, która miała się lada moment skończyć! Co poszło straszliwie nie tak? Gra o tron – co poszło nie tak w finale? To akurat temat na dłuższy wywód, a ja miałem tylko o finale. No więc wracając do tematu, finał "Gry o tron" nie był mi kompletnie obojętny. Przeciwnie, czekałem na niego z zainteresowaniem, po części naiwnie wierząc, że twórcy w ostatniej chwili wywiną jakiś spektakularny numer, a po części nie dowierzając, że naprawdę mogli to wszystko tak spartolić. Cóż, "The Iron Throne" pokazało, że owszem, mogli, choć wcale nie mieli najgorszych pomysłów. Problem w tym, że po drodze popełnili tyle błędów, że odwrócić ich w 80 minut zwyczajnie się nie dało. Efekt jest taki, że zamiast wielkiego finału, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii małego ekranu, dostaliśmy telewizyjną papkę, do jakiej produkcje spod szyldu HBO raczej nie przyzwyczajały. Jasne, to ciągle papka efektowna, zawierająca kilka ładnych obrazków i na pewno w dużym stopniu zaskakująca, ale rany, to miał być ten odcinek, który zapamiętamy na zawsze, który nas podzieli i emocjonalnie rozerwie na strzępy? Serio? Wygląda na to, że to jednak nie żart, zatem ja też podejdę do sprawy poważnie. Drodzy twórcy, daliście ciała. Co z tego, że doprowadziliście sprawy do mety w miarę logiczny sposób (podkreślam – w miarę), skoro na sam koniec daliście nam odcinek kompletnie jałowy? Zakończenie tak wyprute z emocji, że próby jego sztucznego wywoływania mogły powodować w najlepszym wypadku wzruszenie ramion, a w najgorszym atak śmiechu. Ten zaś średnio pasował do sytuacji, w końcu oglądaliśmy dramatyczne ostatnie chwile naszych bohaterów, próbujących coś uradzić, gdy pył powoli opadał na zrujnowaną Królewską Przystań. Gra o tron – kto zasiadł na Żelaznym Tronie? Z niego wyłaniały się po kolei pozostałe przy życiu postaci, robiąc dokładnie to, czego należało się spodziewać. Tyrion zatem najpierw błyskawicznie odnalazł się w gruzach i opłakał rodzeństwo, a potem wręczył swojej przełożonej wypowiedzenie, po czym trafił do lochu. Jon był zszokowany, ale że kiedyś zdarzyło mu się uklęknąć, to nie mógł nic z tym zrobić. Szary Robak pewnie się cieszył, bo to zawsze ktoś nowy do zamordowania. A Daenerys? Ta weszła już w stu procentach w totalitarny tryb, urządzając sobie wiwat godny największych tyranów. Ba, nawet skrzydeł się dorobiła! A jednak, jak się nad tym zastanowić, widać w jej postępowaniu pewien brak konsekwencji. "Wyzwalając" aż do skutku, była wszak gotowa poświęcić wszystko i wszystkich, lecz nie zdecydowała się szybko pozbyć największego zagrożenia. Gdy wpadała ostatnio w szał zabijania, można przecież było oczekiwać, że to nie ograniczy się do bezimiennych mieszkańców Królewskiej Przystani, lecz pod ogień pójdą także ci nie do końca akceptujący jej styl rządzenia. Ot, choćby ukochany, który przypadkiem ma większe prawa do tronu od niej. Ale nie, oczywiście, że opętanie Daenerys musiało mieć swoje granice. Wystarczające, by być mroczną jak diabli władczynią, która sama może określać, czym jest dobro, ale nie na tyle posunięte, by nie dać się nabrać płaczliwemu spojrzeniu swojego bratanka. Wychodzi na to, że Szalona Królowa była jednak trochę za mało szalona, żeby doprowadzić sprawy do końca, przez co skończyła, jak skończyła. I jak skończyć musiała, chciałoby się dodać, bo rzecz jasna taka śmierć Dany to jak najbardziej naturalne rozwiązanie. W tym przypadku nie równa się to jednak rozwiązaniu dobremu, bo przeprowadzono je w tak łopatologiczny i nadęty sposób, że zamiast wyciskać łzy, kolejne sceny przyprawiały mnie jedynie o zgrzytanie zębów. Począwszy od rozmowy Jona z Tyrionem, w której ten jak na talerzu wyłożył powody zmiany w charakterze Daenerys oraz swojej upartej wiary w nią, a skończywszy na ostatnich chwilach Matki Smoków, już ze sztyletem w sercu, godnym najgorszego rodzaju melodramatów. Przejęliście się? Ja niestety nie bardzo. Ani gdy bohaterka konała w ramionach Jona, ani gdy wcześniej wyjątkowo pożądliwym wzrokiem obdarzała pewne paskudne krzesło, ani gdy odlatywała martwa w nieznane w smoczych szponach. No dobra, Drogon przeżywający jej śmierć nieco mnie ruszył, ale to tyle. Może miał z tym coś wspólnego nieznośny kicz, jaki towarzyszył praktycznie każdemu ujęciu, z wisienką na torcie w scenie topienia Żelaznego Tronu? Może, ale jednak bardziej skłaniałbym się ku innej przyczynie. Mianowicie takiej, że te kluczowe momenty odcinka kompletnie nie zagrały pod względem emocjonalnym, choć w teorii wszystko było na swoim miejscu. Mimo tego ani przez moment nie uwierzyłem w wielkie cierpienie rozdartego między miłością a obowiązkiem Jona, uczucie łączące go z Daenerys czy wreszcie jej szaleństwo (dodajmy, że to nie wina Emilii Clarke, której nie było często okazji chwalić, ale tu zrobiła swoje). Twórcy wyłożyli karty na stół, ale okazało się, że te są wyjątkowo słabe – tak jak fabularne fundamenty serialu, które najpierw były aż nazbyt drobiazgowo budowane przez sześć sezonów, by potem zostać wywrócone do góry nogami w szaleńczej pogoni do mety. Gra o tron – kto będzie rządził Westeros? Czyli co, koniec? Daleki od przekonującego, ale chyba jedyny możliwy? Nie, skądże znowu! Przecież to "Gra o tron", a że tytuł zobowiązuje, to przydałoby się w końcu kogoś na tym władczym fotelu posadzić. Czy tam na czymkolwiek innym, co miało przejąć rolę najważniejszego stołka w Westeros po Żelaznym Tronie. W tym celu zaś trzeba nam było przenieść się kilka tygodni naprzód, na posiedzenie najważniejszych ludzi we wszystkich Siedmiu Królestwach, którzy wprawdzie zebrali się, żeby osądzić Tyriona i Jona, ale przy okazji zmienili ustrój, bo czemu nie? Dobra, po kolei, bo ta sekwencja jednak nie była twórczym dowcipem, lecz całkiem poważną naradą. A przynajmniej tak próbowano ją przedstawić, choć trudno mówić o powadze, gdy sądzony więzień od słowa do słowa staje się prowadzącym dyskusję. Wygląda na to, że jej sztuka na dobre wyginęła w Westeros wraz z Littlefingerem i Varysem, więc nic dziwnego, że Tyrion momentalnie owinął sobie wszystkich wokół palca. Pozostaje tylko pytanie, czemu u licha uznał, że posadzenie na tronie Brana będzie idealnym rozwiązaniem? Choć chciałbym, naprawdę nie potrafię znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie, więc wygląda na to, że znów musimy wziąć wszystko na wiarę. Nie no, nie ma problemu, skoro uwierzyliśmy już w miłość dwójki Targaryenów i szaleństwo, "bo zabili mi smoka i przyjaciółkę", to czemu nie w króla, który ma dobrą pamięć? Tak, tak, wiem, że nie bez powodu w jednym z wcześniejszych odcinków pokazano nam zainteresowanie Tyriona historią Brana i ich rozmowę w cztery oczy. Ale co z tego? Wybaczcie, nic nie mam przeciwko temu bohaterowi i uważam go za całkiem interesujący dodatek, ale… no właśnie, dodatek. Nie króla Siedmiu Sześciu Królestw! Równie dobrze mogli tam posadzić Robina Arryna (Lino Facioli), który całkiem zdrowo wyrósł oderwany na siłę od matczynej piersi, czy Edmure'a Tully'ego (Tobias Menzies), który wyraźnie nie zna swojego miejsca w szeregu. Albo chociaż Gendry'ego za to, ile się swego czasu nawiosłował. Wybaczcie suche żarty, ale co innego mi pozostało? Twórcy sami przecież do takiej sytuacji doprowadzili, traktując naradę o przyszłości Westeros jak jakiś zlot totalnych naiwniaków, którzy nie bardzo wiedzą, czego chcą i nie potrafią do tego doprowadzić. Nie przeczę, było całkiem zabawnie, szczególnie w uroczym momencie wyśmiewania demokracji, ale przepraszam, to "Gra o tron" czy jakaś kiepska satyra polityczna? Podsumowaniem niech będzie fakt, że nowego króla przedwstawił ciągle zakuty w kajdany Tyrion, zaraz po tym, jak oderwanie od Siedmiu Królestw ogłosiła w imieniu Północy Sansa. Czemu inni nie zażyczyli sobie osobnych rządów? Nie wiem, może powstrzymała ich uderzająca charyzma Brana Kalekiego? Albo roztaczająca się przed nimi piękna wizja systemu elekcyjnego? Na pewno jest to sprawa do przemyślenia na później, gdy tylko uporam się z dręczącym mnie po tych bardzo dziwnych scenach pytaniem: naprawdę po to było to wszystko? Gra o tron rozczarowuje w ostatnim odcinku Po to, żeby ratujący wszystkim cztery litery Jon został zesłany do Nocnej Straży? By Szary Robak pożeglował z Nieskalanymi na Naath zgodnie z życzeniem Missandei, a Brienne została kronikarką losów Jamiego? A może po to, byśmy dostali kolejną na poły komediową scenkę z nowo wybraną małą radą i brylującym w niej Bronnem? Nie powiem, znów było dowcipnie (może by tak o nich zrobić jakiś spin-off?), ale jeszcze raz zapytam: przepraszam, kto mi zabrał "Grę o tron"? Trzeba przyznać, że jeśli twórcom chodziło o to, by z każdą kolejną sceną widzowie byli coraz mocniej zaskoczeni, to wyszło im nieźle. Fanowskie teorie poszły już dawno w odstawkę, sens też, serialowa godność w dużej części również – jak się bawić, to się bawić! Trochę sytuację uratowało pożegnanie ze Starkami, którzy otrzymali, co im się należało, ale w gruncie rzeczy w sedno trafił Tyrion, mówiąc, że skoro nikt nie jest do końca szczęśliwy, to wygląda na całkiem niezły kompromis. O ile jednak rzeczywiście przyzwoicie mają się sprawy dla ocalałych bohaterów, o tyle widzowie są w nieco gorszej sytuacji. Zostaliśmy bowiem z rozwiązaniami zadziwiająco bezpiecznymi, niemającymi praktycznie nic z wspólnego z czasami, gdy "Gra o tron" potrafiła wzbudzać autentyczne emocje. Pewnie, dobrze, że Sansa została Królową Północy, należało jej się. Ale równie dobrze należało jej się więcej czasu antenowego, który marnowaliśmy na postaci niedorastające jej do pięt. Fajnie że Arya odpłynęła w nieznane (swoją drogą, jej losy to kolejny dobry temat na spin-off), jednak i ją sprowadzono w finałowym odcinku do roli rekwizytu. Miło wreszcie, że Jon, Duch i Tormund jednak doczekali się wspólnego happy endu, ale chyba nie do końca na to liczyliśmy. A przynajmniej nie tylko na to (choć sam fakt, że najwięcej emocji budzą w odcinku sceny z udziałem zwierzaków, sporo o nim mówi), bo przecież nie chodzi o to, że finałowe rozstrzygnięcia mi się kompletnie nie podobają. Bynajmniej, sporą ich część kilka tygodni temu wziąłbym w ciemno, bo brzmiałyby jak bajka. Wtedy jednak nie mogłem wiedzieć, że droga do nich prowadząca zostanie tak okrutnie skrócona, że koniec nie będzie w żadnym stopniu satysfakcjonujący. Do głowy by mi wówczas nie przyszło, że nawet potrafiący bezceremonialnie obchodzić się z postaciami i wątkami David Benioff i Weiss, postawią w aż takim stopniu na tandetne efekciarstwo oraz banały. Zwyczajnie bym nie uwierzył, że za nic będą mieć budowaną przez lata więź z bohaterami i tkwiące w ich historiach dramaty, zamieniając może niedoskonałą, ale na pewno pieczołowicie tworzoną fabułę, w ciąg pospiesznych rozwiązań. Jednak stało się, a przez to nawet dumnie brzmiąca "Pieśń Lodu i Ognia", która w teorii miała oddawać hołd autorowi oryginału, wygląda na kolejny kiepski dowcip ze strony twórców. Patrzcie, nie tylko zrobiliśmy serial, ale i książkę napisaliśmy szybciej niż George Martin! Brawo drodzy państwo, jakimś sposobem udało wam się sprowadzić "Grę o tron" do roli żartu. A to w przypadku serialu, który bez dwóch zdań stał się fenomenem kulturowym i czymś znaczącym dla milionów fanów, jest rzeczą po prostu przykrą. Gra o tron jest dostępna w HBO GO Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres na własną odpowiedzialność! Tekst zawiera spoilery z 8. sezonu „Gry o tron”. Sprawdź nasze wideo z omówieniem finału „Gry o tron”: Jeśli miałabym określić jednym słowem 8. sezon „Gry o tron”, byłoby to: DRACARYS. Smoczy ogień strawił to, co na morzu i lądzie, a także część fanowskich serc. Dyskusja o tym, jak bardzo zły jest nowy sezon hitu HBO rozgorzała na tyle, że powstała petycja, w której widzowie domagają się nakręcenia na nowo ostatnich odcinków żądaniem, uargumentowanym tym, że twórcy – rzekomo – udowodnili, że są żałośnie niekompetentnymi scenarzystami, gdy nie mają materiału źródłowego (np. książek), a seria zasługuje na ostatni sensowny sezon, podpisało się ponad 1,2 mln osób. I chociaż mam mieszane uczucia co do finałowego sezonu „Gry o tron”, takie podejście wydaje mi się trochę niesprawiedliwe. Trudno mi się przy okazji nie zgodzić z opinią Internetowego Nerdofila, który stwierdził, że wyobrażenia o tym, jak potoczy się „Gra o tron” obrosły teoriami, a może raczej życzeniami danych widzów. To oni, tworząc kolejne spekulacje, niesamowite historie i rozwiązania już istniejących wątków, mówiąc wprost „nakręcili się” na to, co ich oczywiście nie mieć zastrzeżeń do 8. sezonu, zwłaszcza w kontekście samego finału, co automatycznie – przynajmniej dla mnie – nie oznacza, że nie można było dobrze się bawić podczas seansu tej serii. Bo nawet jeśli wziąć pod uwagę, że: Tyrion stał się cieniem dawnego siebie i jest zbyt pokornyVarys odżył na chwilę w 4. i 5. odcinku po to, by za chwilę umrzeć taktyka ludzi w bitwie o Winterfell była… zaraz, jaka taktyka? Nocny Król i Wieczna Zima okazały się wydmuszką Daenerys oszalała jednego smoka da się zabić kilkoma strzałami, co nie przeszkadza drugiemu obrócić w proch Królewskiej Przystani i Czerwonej Twierdzy z lekkością baletnicy (dosłownie, wyglądało to jak gra w Jengę…) Brienne została paskudnie wykorzystana, więc trzeba trochę odszczekać to, czym nakarmiły nas pierwsze odcinki, a więc „siłą kobiet” Bran wciąż żyje i ma się dobrze (za dobrze) to wciąż jest ta „Gra o tron”, na której nowy sezon czekaliśmy dwa lata, a na samo zwieńczenie historii prawie dekadę. Trudno nie wspomnieć też o świetnych momentach takich jak: scena z Sansą i Tyrionem w trakcie Wielkiej Bitwy i cała sekwencja po niejpasowanie Brienne na rycerzawątek Jona Snowa, który zyskał w moich oczach w tej serii dzięki wierności swoim przekonaniom,przemiana Sansy, która chce walczyć o swoją rodzinęBran mówiący Theonowi, że jest dobrym człowiekiem i oczywiście, a to chyba najlepsze, memy zalewające internet…Najważniejszą kwestią, która spędzała fanom sen z powiek, pozostawało oczywiście pytanie - kto wygra tytułową grę o tron, a więc zasiądzie na Żelaznym Tronie? I tutaj możemy poczuć się zaskoczeni, bo gdyby chcieć odpowiedzieć zgodnie z prawdą i dosłownie na drugi człon pytania, można powiedzieć po prostu: nikt. Żelazny Tron został zniszczony przez smoka Daenerys, Drogona, który zionął ogniem, a ten stopił kilkusetletni atrybut władzy nad Siedmioma (teraz już Sześcioma) Królestwami. Nowy król, czyli Bran okrzyknięty Kalekim, jak złośliwie sugerowały memy odnoszące się do przecieków dotyczących fabuły finałowego odcinka, wcale zresztą Żelaznego Tronu nie potrzebuje. Potrzebował za to śmierci Daenerys (a trzeba wiedzieć, że istnieje teoria zakładająca, iż Bran przechytrzył wszystkich i jego postępowanie miało zapewnić mu władzę w Westeros). I to właśnie śmierć Matki Smoków jest siłą napędową paskudnego happy endu, w którym to wcale nie zasztyletowana Targaryenówna jest postacią tragiczną. A jej morderca - Jon bękart, który ostatecznie okazał się prawowitym dziedzicem tronu - przynajmniej jeśli założyć, że należał się on Targaryenom, a nie Lannisterom - w którego żyłach płynie ta sama krew co w żyłach Daenerys, został wykorzystany przez wszystkich. I jak zwykle sam przełożył dobro innych nad swoje własne, pozostając naiwnie, a może bohatersko wierny swoim przekonaniom. Działania Sansy, Tyriona, a nawet Varysa doprowadziły do podjęcia ostatecznej decyzji - aby wyzwolić Westeros, musi zabić Dany, której udało się zdobyć Czerwoną Snow, targany sprzecznymi uczuciami, a właściwie rozdarty pomiędzy sercem a rozumem, wbija sztylet w brzuch tej, przed którą klęknął. Tym samym poświęca swoją miłość dla wyższych celów i staje się w pewnym sensie królobójcą. Te wyższe cele to oczywiście pokój na świecie, w którym żyją dobrze znani nam bohaterowie, a także - jak zapewne założyli twórcy „Gry o tron” - spokój ducha widzów. Po zniszczeniu przez Daenerys Królewskiej Przystani, Czerwonej Twierdzy i zabiciu masy niewinnych ludzi, kiedy już wojska Cersei się poddały oraz zabiły dzwony, nie sposób było darzyć rozszalałą kobietę sympatią. Zemsta na żądnej władzy białowłosej Khaleesi miała przynieść ulgę. Poza tym fani mogli odnieść wrażenie, że większość, która - przynajmniej w teorii - dbała o ogólnie pojmowane dobro (czyli Tyrion, Sansa, Arya, Brienne) dostała to, czego chciała i za swoje trudy została wynagrodzona. Sansa zyskuje autonomię Północy, Tyrion nadal ma pełnić funkcję namiestnika króla, Brienne wraz z Davosem, Samem i Bronnem zasiadają w królewskiej radzie, Arya rusza na zachód od Westeros, chcąc sprawdzić tereny, których nie ma nawet na mapach... A Jon? Cóż tam, że zostanie zesłany do Nocnej Straży, przecież jest przyzwyczajony do tego, by cierpieć za miliony. Chyba nikt już nie pamięta, że zgodnie z ideą popierająca zajęcie tronu przez Daenerys, to właśnie on powinien teraz dostać koronę. Taka propozycja nawet nie pada, chociaż wcześniej wydawała się jedynym rozwiązaniem, poza pozbyciem się Daenerys. I zdaje się, że głównym powodem jest nieustępliwość Szarego jaki musiał ponieść Jon, a także podłość, z jaką w imieniu większego dobra postąpili jego bliscy, w teorii oddani mu ludzie, są zbyt wielkie, bym mogła traktować ten nieudany koniec jako prawdziwy happy end, chociaż tak odbieram zamysł twórców. Musiała być ofiara, musiał być kat, tylko wydaje się jakby koniec końców to była jedna i ta sama osoba. Być może - do czego przyzwyczaiła nas przez lata „Gra o tron” - na tym ma teraz polegać jej okrutność. Trup już nie musi ścielić się tak gęsto jak kiedyś, a przerażać i zaskakiwać ma nieuchronność losu. Jeśli tak, to na koniec, może i będąc spóźnionym, należałoby się zastanowić, na ile dobro w „Grze o tron” jest dobrem, a na ile zło złem, jeśli te oba - nazwijmy to światy - rządzą się tymi samymi prawami. Jestem pewna, że Jon Snów miałby na to jedną odpowiedź: się ostatecznie dogadać. Bo mnie, tak jak i jego, ten finał z niczym nie zostawił. Nawet jeśli przyniósł odpowiedzi na wątpliwości, których mnóstwo było przed finałem. Emilia Clarke i Kit Harington Emilia Clarke nie ukrywa, że scena wywołała w niej negatywne uczucia! A w Was? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że scena seksu Jona Snow i Daenenrys Targaryen z finału Gry o Tron 7 będzie jedną z najczęściej komentowanych z całego 7 sezonu! I choć wszyscy czuli, że znajomość Jona i Daenerys musi zostać skonsumowana, wobec ich pokrewieństwa, które wyszło niedawno na jaw, jest totalnie szokująca! Seks Daenenrys i Jona Snow z 7 odcinka Gry o Tron 7 wywołał ogromne emocje w Emilii Clarke i Kicie Haringtonie, którzy scenę tę zagrali. Emilia nie ukrywa, że scena seksu Daenerys i Jona wywołuje w niej chęć zwymiotowania! „To, kim są dla siebie w rzeczywistości, nie wiem, jak to się później… myślę, że reakcją będą wymioty!” - powiedziała. Kit Harington z kolei uważa to wydarzenie za „dziwne”. Choć przyznaje, że trudno było tego uniknąć: „Myślę, że oboje wiedzą, że to złe. Myślę, że oboje wiedzą, że to wywoła problemy. Ale tak to jest, gdy nagle czujesz to głębokie coś do kogoś i przechodzicie razem przez niektóre wydarzenia. To jak pociąg w jedną stronę.” - powiedział aktor. „To było nieuniknione od połowy sezonu, że Jon i Daenerys wylądują razem w łóżku. Tego nie można było powstrzymać” - dodał. Seks Daenerys i Jona z finału Gry o Tron 7 zdecydowanie skomplikował i tak ich już pokręcone relacje. Widzowie wiedzą bowiem już to, o czym nie mają jeszcze pojęcia sami bohaterowie – że w Jonie Snow płynie krew Targaryenów i jest on bratankiem Daenerys. Jeśli ich gorąca noc zakończy się ciążą Dany, Gra o Tron 8 zapowiada się ekscytująco. Jakie macie opinie o scenie seksu Jona i Daenerys? Autor: Gra o Tron s07e05 Autor: HBO Gra o Tron s07e03 - zapowiedź 3. odcinka Game of Thrones Ostatni odcinek serialu "Gra o tron" został wyemitowany w Polsce 20 maja o w nocy. Po finale hitowej produkcji, fani serii zastawiają się, czy George Martin, autor cyklu, na podstawie którego oparty został serial, w ten sam sposób zakończy swoje powieści, nad którymi obecnie pracuje. We wpisie na swoim blogu podkreślił, że nie może uwierzyć, że to już koniec produkcji HBO oraz częściowo odniósł się do wątpliwości fanów. „Czy naprawdę upłynęło ponad dziesięć lat, od kiedy mój menadżer Vince Gerardis zorganizował spotkanie w Los Angeles, a ja po raz pierwszy usiadłem z Davidem Benioffem i DB Weissem na lunch, który przeciągnął się na długo po obiedzie?” – napisał Martin o początkach współpracy z HBO i twórcami serialu. „Zapytałem ich wtedy, czy wiedzą, kim jest matka Jona Snowa. Całe szczęście, wiedzieli” – podkreślił. Jak przyznał pisarz, nie miał wówczas pojęcia, że serial na podstawie jego powieści „stanie się najbardziej udanym show w historii HBO, wygra rekordową liczbę nagród Emmy i stanie się najpopularniejszym i najczęściej nielegalnie ściąganym serialem na świecie”. „Delikatnie to ujmując, to była szalona jazda” – zaznaczył. Martin potwierdził także oficjalnie, że nie jest to koniec jego współpracy z HBO, gdyż „jako producent ma pięć programów w stacji”. Nie są one jednak związane ze światem Westeros. Twórca „Gry o tron” odniósł się również do tego, co najbardziej interesuje fanów jego twórczości -zakończenia „Pieśni lodu i ognia”. „Nadal piszę. Zima nadchodzi, powiedziałem wam to już dawno temu. I tak jest” - napisał. „Wichry zimy bardzo się spóźnią, wiem. Ale to zrobię. Nie powiem, kiedy, ale to skończę, a później przyjdzie Sen o wiośnie” - podkreślił. Odpowiadając na pytania fanów, zastanawiających się, czy „Pieśń lodu i ognia” skończy się tak sam, jak serial, napisał, że „I tak, i nie”. „Pracuję w innym medium niż David i Dan. Oni mieli na ostatni sezon sześć godzin. Ja spodziewam się, że ostatnie dwie książki zajmą 3000 stron maszynopisu” - stwierdził. „A jeśli potrzebnych będzie więcej stron, rozdziałów i scen, to je dodam” – zaznaczył i przypomniał jednocześnie, że w jego powieściach występują zarówno postacie, które albo nie pojawiły się na ekranie wcale, jak i takie, które w produkcji HBO zginęły, a w książkach wciąż żyją. Wskazując przykłady wymienił między innymi Lady Stoneheart, Victariona Greyjoya i Aegona VI. Pisarz podkreślił, że ci bohaterowie sprawić mogą, że wydarzenia w powieści potoczą się zupełnie inaczej niż w serialu. Jak zagwarantował Martin, kiedy skończy „Wichry Zimy” i „Sen o Wiośnie”, czytelnicy poznają los wszystkich postaci, niezależnie od tego, czy są one mniej czy bardziej ważne. Podsumowując, Martin stwierdził, że spór o to, które zakończenie będzie bardziej kanoniczne, jest głupie. „Książka czy serial, które zakończenie będzie tym „prawdziwym”? To głupie pytanie” uważa pisarz. „Napiszę to, a wy to przeczytacie. Wtedy każdy będzie mógł podjąć decyzję i kłócić się o to w Internecie” – podkreślił George Martin.

final gry o tron opinie